Maciej Eckardt Maciej Eckardt
67
BLOG

Czy wyborcy utopią Lecha Kaczyńskiego?

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 6

Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, miał ponoć stwierdzić Heraklit. I jest coś na rzeczy, bo rzeka meandruje, burzy się i wylewa, by za chwilę stać się oazą spokoju. Stąd uzasadniona wątpliwość Heraklita, który w ten sposób zobrazował zmienność układów odniesienia. Podobnie jest z polityką. Ona ma także swoją dynamikę i zmienność. To, co istniało wczoraj, nie istnieje dzisiaj, a to, co jest dzisiaj, niekoniecznie musi być jutro. Mamy przykłady formacji i ludzi, którzy świecili mocnym blaskiem, a dzisiaj nie są w stanie wyjść z cienia niepamięci. Na myśl przychodzi tutaj Unia Demokratyczna, AWS, Marian Krzaklewski, Leszek Miller, Józef Oleksy, by sięgnąć po pierwsze z brzegu przykłady ostatnich 20 lat. Jednym słowem, trzymając się Heraklita – pantha rei.

Na rok z okładem przed wyborami prezydenckimi sytuacja Lecha Kaczyńskiego jest zła. Cieniem kładą się nietrafione nominacje prezydenckie, które zamiast wspierać głowę państwa i wykuwać jej pozycję, skutecznie ją osłabiały, bądź czyniły niejednoznaczną. Gry i zabawy ze spin doktorami przy osobowości jaką jest Lech Kaczyński, były – delikatnie mówiąc – stratą czasu. Urzędujący prezydent, to nie jest małpa w cyrku, by za pomocą pijarowskich sztuczek naginać jego osobowość i ekspresję do zaleceń rodem z podręcznika technik autoprezentacji. Ostatni spektakularny cios zadany Lechowi Kaczyńskiemu przez szefa kancelarii, był klasycznym przykładem na to, czym kończy się nadmierne zaufanie do człowieka, który jest z innej bajki, a któremu powierza się najważniejszą część kapitału polityka – jego wizerunek. Nie miał zatem Lech Kaczyński szczęśliwej ręki do ludzi. Ale to się zdarza, choć nie powinno.

Brak lejtmotywu obecnej kadencji, to także powód do zmartwienia dla obozu Lecha Kaczyńskiego. Po czterech latach prezydentury nie mamy już do czynienia z szeryfem z Warszawy oraz nieugiętym szefem NIK-u, zmierzającym przebojem przy aplauzie publiczności po najwyższy urząd w państwie, ale urzędującym prezydentem, rozliczanym za rzeczy dokonane i niedokonane. Trudno za lejtmotyw uznać politykę historyczną prowadzoną przez pałac prezydencki, bo to stanowczo za mało jak na tej rangi urząd, choć trzeba przyznać, że na tym polu Lech Kaczyński nie ma sobie równych. Brakuje mi jakiegoś „widocznego znaku” tej prezydentury, na którym można by oprzeć kampanię wyborczą w starciu z trudnymi przeciwnikami, których nie zabraknie. Nie widać oznak swoistego szarpnięcia cuglami w polityce informacyjnej pałacu prezydenckiego i odpowiednią gradacją tego, co najistotniejsze z punktu widzenia przyszłorocznej kampanii wyborczej.

Niepokojące dla Lecha Kaczyńskiego powinny być sygnały o znacznym przerzedzeniu szeregów sojuszników, na których mógł liczyć w ostatniej kampanii wyborczej. I choć wielu z nich przejęło Prawo i Sprawiedliwość (LPR, Samoobrona), będące bezpośrednim zapleczem Lecha Kaczyńskiego, to trudno uznać, że pozostałości tych formacji karnie i bezrefleksyjnie zagłosują na osobę wskazaną przez brata obecnego prezydenta. Dokonał on wprawdzie udanego abordażu konkurencyjnych szyldów, ale koszt tej operacji niekoniecznie musi dzisiaj przynieść zwrot poniesionych nakładów. Rozczarowanie rządami PiS-LPR-Samoobrona jest udziałem także części prawej strony sceny politycznej, co było – warto przypomnieć – przyczyną dużego dyskomfortu Lecha Kaczyńskiego, który przeżywał z tego powodu traumę, nie tylko estetycznej natury. Z pewnych sojuszników prezydentowi pozostała już chyba tylko „Solidarność”, o dobre relacje z którą prezydent pilnie zabiegał, ze wzajemnością zresztą.

Zagadką pozostaje, co zrobi szeroko rozumiane środowisko Radia Maryja, które w poprzednich wyborach udzieliło poparcia Lechowi Kaczyńskiemu. Licząc na jego klarowną postawę w kwestiach je interesujących, np. aborcji i traktatu nicejskiego, spotkało je rozczarowanie, co było przyczyną dość głośnych napięć. Lech Kaczyński będzie mieć tutaj twardy orzech do zgryzienia, gdyż trudno mu będzie przekonać tych, którzy pytać będą o konkrety bardzo niewygodne dla kogoś, kto zerkać musi także na lewo, gdzie jednoznaczność w kwestiach światopoglądowych nie jest mile widziana. A takiej postawy wyborcy Radia Maryja nie akceptują, gdyż od osób publicznych, zabiegających o ich poparcie, oczekują klarownej jednoznaczności, bo w przeciwieństwie do wielu polityków politykę traktują dosłownie, a nie jak grę czy pijarowskie zapasy.

Obie strony doskonale zdają sobie sprawę z delikatności tej sytuacji, ale to po stronie urzędującego prezydenta jest piłka i do niego należy inicjatywa rozegrania wspólnego meczu przeciw drużynie „liberałów”. Póki co środowisko Radia Maryja do tego meczu się nie garnie, bo widzi wyraźnie, że forma głównego Libero jest daleka od oczekiwanej, a barwy na koszulce są za mało jednoznaczne. Ponadto zbyt duża liczba politycznych “internacjonałów” w drużynie Lecha Kaczyńskiego skutecznie zniechęca do wyjścia na murawę tych, którzy zdecydowanie preferują swojskie klimaty w drużynie. Zdobycie poparcia tej części elektoratu, będzie zatem jedną z trudniejszych operacji zbliżającej się kampanii. By uświadomić sobie, że łatwo nie będzie, wystarczy przywołać postać Jerzego Roberta Nowaka, który będzie pierwszym recenzentem propozycji płynących od Lecha Kaczyńskiego. Nie trzeba dodawać, że recenzje te perfumerii przypominać raczej nie będą.

Lech Kaczyński od razu musi grać ostro i bez specjalnych sentymentów. Celem jest druga tura, która po wejściu do gry Andrzeja Olechowskiego, staje się coraz trudniejszym kąskiem. Już nie ma niedawnej pewności, że Donald Tusk wygra w pierwszej turze, i że w ewentualnej drugiej turze staną na przeciw siebie on i Lech Kaczyński. W sytuacji wystawienia słabego kandydata przez lewicę – a wszystko na to wskazuje – jej głosy w znacznej mierze ssać będzie Olechowski, pozyskując także z powodzeniem wyborców liberalnych oraz, paradoksalnie, anty-mainstreamowych. W tej sytuacji Donald Tusk będzie zmuszony przesunąć się na prawo, by zostawić Lechowi Kaczyńskiemu jak najmniej miejsca, a to sprawi, że urzędujący prezydent obejdzie Tuska i zanurkuje po elektorat socjalny i roszczeniowy, z którym się doskonale rozumie, ale nie na gruncie aksjologicznym. Tutaj dusza związkowca i prezydenta-swojaka, przedkładającego zwykłe spotkania z ludźmi nad oficjalne rauty, będzie sprzyjać Lechowi Kaczyńskiemu, który od lewicowej predylekcji się nie odżegnuje, a wręcz ją podkreśla, stawiając na lewicę patriotyczną a’la PPS.

Jeżeli uda się Lechowi Kaczyńskiemu pokazać, że nie jest tyko kandydatem PiS-u, spokojnie wejdzie do drugiej tury. Jeśli stanie się inaczej, a nie jest to wykluczone, może polec już na początku, uruchamiając mechanizm dekompozycji PiS, które nie wytrzyma wewnętrznego ciśnienia, spowodowanego porażką jednego z ojców założycieli. Gra więc Lech Kaczyński nie tylko o utrzymanie urzędu, ale i żywot Prawa i Sprawiedliwości, dla którego jest zasadniczym układem odniesienia i wsparciem na czas opozycyjnej poniewierki. Stąd będzie niezwykle ważne, co zrobi Lech Kaczyński, by pozyskać środowiska otwierające mu pozapartyjną przestrzeń, tak aby nadać swojej kandydaturze rozszerzający obywatelski szlif, którego skutecznie pozbawiają go polityczna konkurencja i nieprzychylne media. Czasu jest niezwykle mało i niedobrze by się stało, gdyby Lech Kaczyński postawił w efekcie na prowizorkę i pospolite ruszenie. Ma to wprawdzie swój urok, bo wpisuje się tradycję piłsudczykowską, bliską panu prezydentowi, ale niekoniecznie bywa skuteczne.

Sprzyja Lechowi Kaczyńskiemu brak sensownej, liczącej się  kontr-kandydatury na prawicy. Na widnokręgu wciąż takiej nie ma, choć wielu z sympatią zerka na Marka Jurka, który udziałem w wyborach do Europarlamentu rozpoczął swoją kampanię. Może on uszczknąć Lechowi Kaczyńskiemu kilka punktów procentowych i przynieść fatalne skutki, jeśli Kaczyńskiemu nie uda się już na początku zbudować poparcia na bezpiecznym 20-25 proc. poziomie. Utrata 4-5 proc. poparcia na rzecz konkurencji z prawej strony, a także nie pozyskanie głosów słuchaczy Radia Maryja, byłoby nie tylko definitywnym pożegnaniem nadziei na reelekcję, ale i na uzyskanie przyzwoitego wyniku, czego świadomość ma Jarosław Kaczyński, od którego przemyślności tak naprawdę zależy wynik tej rozgrywki. Niestety, sparing-partnerów do konfrontacji swoich pomysłów w szeregach PiS ma kiepskich, ale z tym sobie dotychczas jakoś radził. Zobaczymy, czy tym razem również.

Szykuje się zatem niezwykle ciekawe starcie polityczne. Wszyscy kandydaci będą wchodzić do innej rzeki niż cztery lata temu, kryjącej podwodne wiry i uskoki. Sztaby wyborcze wiedzą, że elektorat jest właśnie jak rzeka – zmienny i nieprzewidywalny. W jego odmętach do dzisiaj straszą polityczne strzygi i topielice, które na dno pociągnął brutalny werdykt wyborców. I wszyscy zadają sobie dzisiaj to samo pytanie – na kogo padnie tym razem?

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka